Pożegnanie z Chao Lao
Pożegnanie trwało ponad 2 godziny;) Rano jeszcze wskoczyliśmy do morza i ostatni raz posiedzieliśmy na plaży w cieniu kazuaryn. Koło południa udaliśmy się po wiszącym moście na ostatni lancz w naszej restauracji. A tam czekały już wszystkie trzy szefowe. Po zjedzeniu koniecznie musieliśmy pójść do kuchni, bo akurat ich mama przywiozła wielką płaszczkę. Atmosfera jak zwykle była świetna. Dzień wcześniej przyjechali nowi goście: Tajka z mężem Niemcem. Oni już siedzieli razem z dziewczynami z restauracji na zewnątrz i przyglądali się sprawianiu ryby. Oh krążyła ciągle z jakimiś przysmakami, wszak Tajlnadczycy ciągle coś przegryzają. Więc pogryzaliśmy a to zielone mango, a to świeżuteńką ugrilowaną ośmiornicę, a to bananka i rozmawialiśmy. Trzylatka niestrudzenie zadawała pytania na temat uśmiercania ryb wprowazdając w zakłopotanie Oh. I tak siedzielibyśmy do wieczora, gdyby czas nas nie gonił. Na pożegnanie dostaliśmy paczkę z bananami i ulubionymi ciasteczkami Trzylatki oraz pamiątkę ze zdjęciami z naszego wieczoru nauki gotowania. Nor robiła ciągle zdjęcia, które dziewczyny wymyślnie poukładały na stronie formatu A4 i dały wywołać. Nie muszę chyba pisać jak byliśmy zaskoczeniu. Po niezlicoznych uściskach i całusach wyruszyliśmy do Pattayi, gdzie bez problemu dotarliśmy w dwie godziny. Trzylatka pospała w aucie, więc mogliśmy się wybrać na miasto. Postanowiliśmy zobaczyć największe centrum handlowe. Ależ to dla nas był szok - turyści, gwar, tłum, chaos. Po cudownie spokojnych chwilach w Chanchaolao odczuwałam to jako nieprzyjemną ingerencję. Zaskoczona jestem ilu Rosjan bądź pewnie innych obywateli byłych republik widać na ulicach. Praktycznie dominują krajobraz, a rozpoznać ich nie jest trudno. Drugim rodzajem turystów są tzw. "mixed couples" czyli właściwie mężczyźni z "wynajętą" na miejscu towarzyszką urlopu. Od czasu do czasu widać też zwykłe rodziny i pary, ale jest ich zdecydowanie mniej.
Kommentare