Pattaya
O Pattayi jeszcza zbyt wiele nie napiszę...
Spaliśmy długo, z przerwą w nocy na wycieczkę Trzylatki do nas, która później spadła nawet z łóżka, na szczęście bez konsekwencji. Po kilkunastu godzinach snu byliśmy nawet wypoczęci i wybraliśmy się na śniadanie - pyszne. Micha od razu rzucił się na azjatyckie specjalności, ja jeszcze nie była gotowa na ostre curry na śniadanie a mała była szczęśliwa, że dostała płatki na mleku. Po śniadaniu przenieśliśmy się nad basen - wedle życzenia naszej małej tyranki. Najlepiej nie wychodziłaby wogóle z wody! A gdy już wyszła odbywaliśmy niezliczone spacerki po terenie hotelu. Ja zafundowałam sobie (mam nadzieję, że jeden z wielu) masaż - trzylatka bacznie obserwowała ale sama nie chciała być masowana. Nie dość, że masaż był bardzo przyjemny, to i pogoda cudowna - ciągle wieje przyjemna bryza, nie jest zbyt gorąco, na niebie wciąż jest trochę chmur. Idealna pogoda! Mnie naturalnie najbardziej ciekawi słynna Pattaya. M. już wczoraj wieczorem wyszkoczył obejrzec okolice, dziś wybraliśmy się razem. Mnie interesowały ulice, a nasze dziecko ciągle mówiło o plaży. Jednak zasnęła mi na rękach zanim w ogóle ujrzała morze. I dobrze, bo to, co jest w Pattayi plażą nazwać nie można. Niewielki pasek piasku przyklejony do niewyobrażalnie ruchliwej ulicy. Chodnik i ów pasek zastawione są leżakami, niedaleko brzegu kołysze się na falach mnóstwo kutrów, woda więc jest niezbyt czysta. Nie dziękuję, plażą tego nie nazwę. Mała pospała chwilę a potem serwowała jedną histerię za drugą, więc nie widzieliśmy zbyt wiele - ot, kawałek promenady i boczne ulice. Wszystko dość chaotycznie zabudowane, pełno knajpek, barów, dyskotek, hoteli, sklepów, centrów handlowych i wieżowców. Nic pięknego. Promenada ciągnie się jednak przez wiele kilometrów a ja widziałam tylko jej północny początek, do tego z wyjącą trzylatką u nogi. Dziś rozpoczyna się chiński nowy rok - trochę dekoracji jest widocznych, cały dzień słychać było petardy, ale większych obchodów nie widzieliśmy. W drodze powrotnej przeszliśmy przez ulicę ze straganami - trzylatka zażyczyła sobie najbardziej wściekle różową sukienkę z disneyowskimi księżniczkami, a tata jej ją kupił. Zaliczyliśmy jeszcze tajskiego fryzjera dla M. i supermarket i koczujemy w pokoju. Dziecko nasze zasnęło z lizakiem w buzi, takie było śpiące.
Kommentare