18.07. Koncert U2 360° Berlin

Tak jak cztery lata temu z Trzyipółlatką w brzuchu, byłam teraz z Juniorem w brzuchu. Dzieci trzeba przyzwyczajać do dobrej muzyki jak najwcześniej. Ale się cieszę, że zdobyłam bilety na koncert. Dobrze, przyznaję się, że byłam na bardzo niewielu koncertach ale ten był gigantyczny!!! Począwszy od sceny - usytuowanej tak, że koncert mógł być śledzony niemal z każdej strony. Nad sceną stała gigantyczna makieta statku kosmicznego? Ogromnego robota? A samą scenę dwa mosty łączyły z otaczającą ją okrągłą wstęga estrady. Ale zazdrościłam osobom, które mogły stać między ową okrągłą "drogą" a samą sceną. Ale pocieszał mnie fakt, że na pewno nie mieli tak wspaniałego widoku na wyżej wspomniany statek, który wręcz mienił się kolorami. Efekty świetlne były tak sugestywne, że co rusz miało się wrażenie, że statek wystartuje. Takiego show jeszcze nie widzieliśmy!
A co z najważniejszym czyli muzyką? Rewelacja. Najnowsza płyta U2 "No line on the horizon" nie zachwyciła mnie właściwie. Od pierwszego przesłuchania pokochałan numer siedem i właściwie stwierdziłam, że to bardzo kamerlana i ambientowa płytka, w sam raz na leniwe wieczory. Mam wrażenie, że słychać na niej tęsknotę za pustynią, pokrzykiwania Beduinów i bezkres marokańskich rozdroży. A na koncercie płyta zamieniła się w eksplozję muzyki - kawałki wydały mi się być bardzo rockowe, wybuchowe, zmuszające do tańca wręcz. Tak bardzo cenię koncerty U2, bo potrafią każdą piosenkę zaaranżować tak, że brzmi inaczej niż na płycie. To, co zrobili z "I'll go crazy if I don't get crazy tonight" było niesamowite - powstał kawałek wręcz dyskotekowy, który rozgrzał Stadion Olimpijski do czerwoności. Bono jak zawsze nawiązał do wydarzeń politycznych - "Wolk on" poświęcił birmańskiej działaczce Aung San Suu Kyi, więzionej od wielu lat, zaintonował "Sto lat", dla obchodzącego urodzny Nelsona Mandeli aż wreszcie apelował o datki na organizację one.org. Fragmentem "Don't stop till you get enough" przypomniał Bono o Michaelu Jacksonie.
Było też sporo kawałków ze straszych płyt. Nie zabrakło "One" - wygranego i wyśpiewanego przez Bono. Tutaj Bono wspomniał, podobnie jak przy "Stay", że oba utowry zostały nagrane w Berlinie.
Najlepsze jednak były trzy utowry zagrane na końcu. "Ultra violet", "With or without you" oraz "Moment of surrender". Bono śpiewał do mikrfonu w stylu lat 60 wiszącego z góry. A to co z nim robił, przyprawiało o dreszcze. Tak się śpiewa całym ciałem i duszą. Bezapelacyjnie. Szkoda, że w Berlinie był tylko jeden koncert....

Kommentare

Beliebte Posts