Historia mojej emigracji

Od niedawna jestem członkinią Klubu Polek - inicjatywy, która zrzesza Polki, które wyemigrowały. Zachęcam was do zajrzenia na bloga Klubu - to kopalnia fascynujących blogów!



Założycielki Klubu organizują regularnie projekty na różne tematy, w tym miesiącu dziewczyny przedstawiają swoje emigracyjne historie. Przyznam, że nie jest to łatwy temat - dopiero gdy zaczęłam myśleć nad koncepcją tekstu, uświadomiłam sobie jak daleko w przeszłość muszę sięgnąć i jak bardzo się uzewnętrznić:)



Że będę mieszkać zagranicą wiedziałam chyba od zawsze. Nawet gdy mi się nie śniło, że kiedyś będę miała paszport, wodziłam palcem po mapie. Gdy tylko wyjazdy za granicę stały się realne, zaczęłam działać w tym kierunku. Na początku ciągnęło mnie w kierunku Niemiec. W wielu aspektach nie jestem statystyczną Polką, jednym z nich jest ten, że lubię język niemiecki, którego nauczyłam się w dużej części sama. Życie jednak tak mi się układało, że mój wyjazd do Niemiec nie dochodził do skutku. Najpierw zrezygnowałam z umówionego już wyjazdu au-pair, bo nieoczekiwanie dostałam się na studia. Na początku lat dziewięćdziesiątych operki były zupełną egzotyką, a załatwienie takiego wyjazdu wcale nie było proste, z żalem z niego więc zrezygnowałam. Potem, na studiach, jeszcze trudniej zrealizować mi było moje plany. Po drugim roku dopiero wyjechałam w nieznane i spędziłam kilka fascynujących tygodni w Badenii-Wirtembergii, a rok później wyjeżdżałam już na dłużej, jako stypendystka do Rostocku. Mimo początkowej niechęci bardzo dobrze czułam się w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, spędziłam tam wspaniały rok, poznałam mnóstwo ludzi, zwiedziłam spory kawałek północnych Niemiec i z żalem przygotowywałam się do powrotu do Polski.

Tak się złożyło, że na kilka dni przed powrotem, poznałam M. I to także przypadkiem. Największa impreza roku w Rostocku to Hanse Sail - szeroko zakrojona z mnóstwem morskich atrakcji i sporymi możliwościami pracy. Ja sprzedawałam lody:) A obok naszej kawiarenki można było np. skoczyć na bungee. Potraktowałam to jako szczęśliwe zrządzenie losu, bo na bungee chciałam skoczyć już zawsze, mając nadzieję, że w ten sposób pozbędę się lęku wysokości. Skoczyłam, lęku się nie pozbyłam, w bonusie dostałam przyszłego męża, którego na tej imprezie nawet nie było. Był za to jego wspólnik, który chciał wypróbować swój nowy aparat fotograficzny. Jako że skakałam jako pierwsza, byłam modelką i bardzo, ale to bardzo chciałam mieć zdjęcia z mojego skoku! Po te zdjęcia zwróciłam się pisząc maila, który znalazłam na stronie firmy, a odpowiedział na niego właśnie M. Tydzień później się spotkaliśmy, a tydzień później wróciłam do Polski. Po roku jeżdżenia na trasie Berlin-Wrocław, przeniosłam się do niemieckiej stolicy i zostałam tam 15 lat. Tam spędziłam piękne i trudne chwile. W Berlinie studiowałam, uczyłam się pokory bardzo długo szukając pracy, świętowałam przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, urodziłam dwoje dzieci, poznałam wiele ludzi, pokochałam to miasto i stopniowo duchowo przygotowywałam się na zmiany.

Za Polską nie tęskniłam bardzo, początkowo dość często odwiedzałam rodzinę. Bardziej doskwierała mi samotność, w kraju zostawiłam całą rodzinę i wszystkich przyjaciół, a w Berlinie bardzo trudno było mi nawiązać nowe znajomości. Pielęgnowałam więc dotychczasowe przyjaźnie, stopniowo ucząc się, że to syzyfowa praca. I mimo, że wyjechałam znając dobrze język i że miałam pod bokiem M.-Niemca, który uczył mnie nowego kraju, to była to lekcja pokory, ale także poszerzanie horyzontów i ciągła nauka nowego. M. dzieli moją pasję do podróży, więc jeździliśmy i podróżowaliśmy, na ile tylko czas czyli pracodawcy nam pozwolili.

I o ile w Niemczech żyje się, moim zdaniem, łatwiej niż w Polsce, to te piętnaście lat, jak wspominałam, wcale nie było różowe i bezproblemowe. Przez ostatnie dwa lata mąż coraz częściej przebąkiwał o kolejnej emigracji. Ja byłam największym hamulcem tego przedsięwzięcia, bo wiedziałam z czym się emigracja wiąże. Teraz przecież mamy dwoje dzieci, nie znamy języka (ja się uczę ale jeszcze daleko mi do perfekcji), nie mamy przewodnika, który wyjaśni nam sekrety portugalskiej egzystencji, martwiłam się o służbę zdrowia, kontakty socjalne, ból rozstania - kwestie, które piętnaście lat nawet mi nie przeszły przez głowę.
Po wielu godzinach rozmów i rozważań jednak zdecydowaliśmy się na ten krok, tym razem jednak bardzo zachowawczo, pozostawiając nam możliwość powrotu. Od trzech miesięcy układamy sobie na nowo życie w Portugalii i jak na razie o powrocie nawet nie myślimy.

Praia do Castelejo

Klif w Lagos

Ujście rzeki w Alvor

Kommentare

Anna hat gesagt…
Ale, nie w negatywnym znaczeniu. Z pokorę podchodzę do wszystkich ludzi i kultur, obojętnie gdzie jestem. Staram się nie urazić, ale zrozumieć, dopasować się.
hemma Hos Johanssons hat gesagt…
To tak jakbyś teraz zaczynała kolejną, nową emigrację. Czasami mam wrażenie że nasze życie to ciągła podróż. Najciekawsza :) Zazdroszczę temperatur i widoków!! Portugalia jest piękna.

Beliebte Posts