16.12. Bangkok


Kolejny dzień w Bangkoku poświęciliśmy na zwiedzanie. Z ostatniej mojej wizyty tutaj niewiele pamiętałam, do tego wtedy prowadził mnie M., i bez mapy przed oczami nie miałam żadnej orientacji. Okazało się, że z okien naszego pokoju hotelowego widzimy Pomnik Demokracji oraz Pałac królewski, który chcieliśmy koniecznie zobaczyć. 



Po obfitym śniadaniu przy dźwiękach "Jingle bells", i kawie serwowanej przez kelnerkę w świątecznym straju, złapaliśmy taksówkę do pałacu. Tam, mimo wielu podróżniczych doświadczeń daliśmy się zwieść kierowcy jednego z licznych tuk-tuków i wybraliśmy się na rzekomą przejażdżkę do pobliskich świątyni. Pierwsza z  nich faktycznie była piękna - pusta, najwyra źniej rzadko odwiedzana przez turystów. 



Nieopodal świ ątyni po raz pierwszy skonfrontowani zostaliśmy z problemem: gdzie wysikać Dwulatka w tłocznym Bangkoku. Wiadomo, że działać trzeba szybko więc po pospiesznym rzucie oka w prawo i w lewo, zapobiegliwa matka ujrzała klatkę ściekową, która okazała się być idealna w takiej sytuacji. W duchu cieszyłam się, że sikać musiał syn, a nie córka:)

Po przystanku przy świątyni kierowca zamiast wieźć nas do kolejnej zaczął z nami zaliczać kolejne przybytki, gdzie profesjonalni sprzedawcy wciskają turystom biżuterię albo szyte na miarę garnitury. Chcieliśmy z tej przyjemności od razu zrezygnować ale okazało się, ze nasza córka jest w swoim żywiole. Wykorzystaliśmy to więc jako przejażdżkę po mieście atrakcyjnym dla dzieci pojazdem i okazję pokazania jej prawdziwych kamieni szlachetnych. Gdy nasz kierowca jednak pałał chęcią wożenia nas do kolejnych tego rodzaju miejsc, po prostu wysiedliśmy i wzięliśmy taksówkę do pałacu. Miałam wrażenie, że nieczęsto spotkał się z takim zachowaniem, bo jeszcze długo stał z zaskoczonym wyrazem twarzy. 

Po kupieniu biletów wstępu znaleźliśmy się w otoczeniu niewiarygodnie pięknych budowli - kolorowych, bogato zdobionych kamieniami szlachetnymi i filigranowymi rzeźbami. Każdy kolejny budynek wydawał się być piękniejszy od poprzedniego. 





Dzieci z ciekawością wszystko oglądały - Sześciolatka tradycyjnie już zabijała nas pytaniami, a Dwulatek wspinał się w każdą dziurę i na każdy stopień, zdobywając serca innych zwiedzających swoimi włosami. Nie było chyba ani jednej osoby, która nie zagadałaby nas albo nie pomachała do naszego łamacza serc. Przekonana jestem, że moglibyśmy nim robić konkurencję najpiękniejszym zabytkom. Pytania córci oscylowały jak zwykle w kręgu tej samej tematyki - Budda, religia, królowie itd., itp. Poza tym nie mogla się nadziwić innym zwyczajom w Tajlandii - najtrudniej było jej zrozumieć, że jeździ bez fotelika i do tego nie zapięta pasami!!! 
Na koniec zwiedzania udało się nam zobaczyć zmianę warty przed jednym z budynków, która doprowadziła Dwulatkaa do salw śmiechu. A tajscy żołnierze faktycznie wyglądali dość śmiesznie i wykonywali przekomieczne ruchy.



Po zaliczeniu pałacu, spróbowaliśmy sił przy kolejnym geokeszu - ale znowu tysiące ludzi, którzy na nas patrzyli i słaby zasięg satelit nawet nie pozwoliły nam choć w kilku procentach zabrać się za poszukiwania. Tak więc złapaliśmy taksówkę i kazaliśmy zawieść się w okolice Siam Square, gdzie mieszczą się setki centrów handlowych. Najpierw szybko poszukaliśmy restauracji, gdzie Dwulatek mógł dokończyć swoją drzemkę, podczas gdy my posilaliśmy się tajskimi pysznościami. 

Eksplozja shoppingu nas dosłownie powaliła - kilkupiętrowe domy towarowe, w których na każdym piętrze mieści się po kilkaset sklepów, każdy z innym asortymentem nie były możliwe do strawienia na raz.



Gdy zapadł zmierzch dotarliśmy do samego Siam Square, gdzie przed ogromnym domem handlowym ustawiono niezliczone dekoracje świąteczne - gigantyczne choinki, ośnieżone styropianowe domki, dzwonki, misie, balony, scenki, specjalne boksy do robienia zdjęć, spacerujący Mikołaj w towarzystwie dość skąpo ubranych Śnieżynek, a na końcu wielka tańcząca podświetlana w różnych kolorach fontanna. Między tym kłębiły się setki Tajów, których jedynym zajęciem było robienie zdjęć. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu przeróżnych póz i pomysłów na zdjęcia oraz sprzętów, którymi je robiono: od telefonów, przez aparaty, po tablety.



Wszystko migało, świeciło, kłębiło się w rytm bożonarodzemniowej muzyki i przy przyjemnych 30 stopniach. Nasze dzieci jak zwykle stanowiły atrakcję i co rusz proszone były o pozowanie do zdjęcia. Nawet nie chcę wiedzieć ile osób zrobiło im zdjęcia, gdy tego nie widziałam. Także i my narobiliśmy setki zdjęć, bo jak tu się wyłamać z ogólnego trednu. Spędziliśmy tam dobrych kilka godzin, dzieci były wniebowzięte, a my zafascynowani naszymi obserwacjami.

Potem spróbowaliśy złapać łódkę do hotelu. By do niej dojść dreptaliśy skrawkiem chodnika między niezliczonymi straganami, na których sprzedawano wszystko: od maskotek, po jedzenie. Wszędzie tłum, samochody, tuk-tuki, motocykle, ludzie, gwar. A nasz Dwulatek dzielnie dreptał za rękę i ze stoickim spokojem znosił zainteresowanie swoją osoba. Sześciolatka jako wytrwana podróżniczka także równo  maszerowala, bez marudzenia. Niestety już było za późno i łódki zakończyły kursowanie, więc próbowaliśmy złapćc taksówkę. Znalezienie taksówki, która jeździła na taksometr a nie na cenę od czapy okazało się być niełatwą sprawą ale ok. 21 wreszcie dotarliśmy do hotelu. Po krótkiej kąpieli, dzieci dosłownie padły ze zmęczenia:) A ja nie mogę wyjść z podziwu, że po takiej podróży i zmianie klimatu calutki dzień bez szmerania dreptały w takim tłumie.

Kommentare

Beliebte Posts