"Was ihr wollt" 27.10

Udało się! Już właściwie byłam pewna, że nie zobaczę tej sztuki. Ostatnio rozchorował się jeden z aktorów i zobaczyłam "Mirandolinę". Persepktywy wybrania się do teatru na tę sztukę były beznadziejne. Jako tymczasowa samotna matka mogłam o teatrze zapomnieć. Ale wszystko zmieniło się jak w kalejdoskopie:) Na moje szczęście. Gdy weszłam do namiotu Deutsches Theater, ujrzałam scenę okoloną z tyłu dyktą, w której mieszczą się jedynie wahadłowe drzwi. Cała scena pokryta była błotem. Wszystkie role odtwarzali mężczyźni, jak niegdyś w teatrze wiktoriańskim. Błoto zapewne miało też przypominać, że ówczesnie sztuki odgrywane były bezpośrednio na ziemi lub na prostych scenach. Przede wszystkim jednak błoto (regularnie zraszane w trakcie sztuki) ma być alegorią układów i układzików, zakłamania i krętactwa. Przynajmniej ja to tak odebrałam. Aktorzy siłą rzeczy poruszają się wolniej, grzeznąć w błocie, ślizgając i przewracając się. Wszyscy graja świetnie. Najbardziej podobała mi się gra Ingo Hülsmanna, odtwarzającego Olivię. Olivia myśli tylko o seksie, zakochuje się w Cesariu i pragnie tylko jego. Aktos rewelacyjnie ukazał targaną pożądaniem Olivię. Wszyscy aktorzy byli na swój sposób świetni: błazen grany przez Michaela Schweighöfera to otyły gość w garniturku i przykrótkim krawacie, z twarzą zarośnięta brodą i długimi włosami. Obcesowo staje i wygłasza swoje kwestie. Scena, w której pląsając podśpiewuje "Je t'aime" jest rewelacyjna. Violę grał Stefan Konarske - podobno przeziębiony, co nie przeszkodziło mu stworzyć postać chorą, trzęsącą się z miłości. Targana żądzą Olivia skąpała go do tego stopnia w błocie, że na koniec sztuki widać było tylko jego oczy. Matthias Bundschuh jako Maria ujmuje surowością gry - zaciętą miną, rozpaczliwą miłością i rewelacyjnym monologiem po angielsku zakończonym chóralnym odśpiewaniem "Wish you were here" Pink Floyd. Powiem tylko tyle: gęsia skórka! Świetnym pomysłem było umieszczenie obok sceny gitarzysty. Rewelacyjną grę zaprezentował Sven Lehmann, który tylko zastępował chorego aktora. Zastępując zagrał tak, jakby to było jego rola. Jego Malvolio to elgancik w białych spodniach w kancik pokrzykujący co chwilę "Scheiße" na widok brył błota, którymi mógłby zbrudzić buty. Na końcu sztuki po odkryciu mistyfikacji zostaje sam na scenie w groteskowym przebraniu, wystrychnięty na dudka. Nie mogę zapomnieć o rolach sir Andrew Bleichenwanga i Toby'ego Rülpsa - ich błazenady, śpiewy i podskoski nadały sztuce wiele smaku. Inscenizacja Thalheimera była bardzo krytykowana, SPIEGEL i Kulturradio wręcz ją zniszczyli. A mnie się podobała - czułam się znów świetnie, uśmiałam się, ale i dała mi dużo do myślenia. Przeglądam zdjęcia i wspominam, zastanawiam się, smakuje każdy element insecnizacji. Miałabym ochotę każdą sztukę widzieć przynajmniej po dwa razy, by wyłapać każdą drobnostkę, każdy symbol, każdą najdrobniejszą interpretację. Przeszkadza mi moja niewiedza teatrologiczna - chciałabym więcje rozumieć, więcej widzieć. Ale może lepiej nie wiedzieć tylko odczuwać sercem i wszystkimi zmysłami?
Pora przejrzeć program na listopad i wybrać kolejną sztukę do zobaczenia:)

Źródło: deutsches-theater.de

William Shakespeare, "Was ihr wollt"
Reżyseria: Michael Thalheimer, Deutsches Theater 28.08.2008

Kommentare

Beliebte Posts