Praca i ostatnie dni

Przez kilka dni nie dawałam znaku życia, więc czas nadrobić zaległości. Zeszły piątek był dniem sukcesów. Ale po kolei. Trudno się umawiac z Portugalczykami. Nie potwierdzają spotkania, nie podają konkretnej godziny ale w efekcie końcowym zawsze się zjawiają. My jednak przyjmujemy postawę niewiernego Tomasza i nie wierzymy, póki nie zobaczymy. Tak było z naszym zepsutym piecykiem gazowym. Niejaki Pedro próbował kilka razy naprawić owo ccudo portugalskiej techniki, konsultując się z niejakim Carlosem. Jako że nasz portugalski, nawet wzięty do kupy, nie wystarczał na zrozumienie ich dyskusji, wiedzieliśmy jedynie, że naprawią, ale nie ma części i tyle. Tak więc czekaliśmy na Carlosa jak na zbawienie. W piątek Carlos przybył, z tajemniczą częścią. I naprawił. Podczas gdy Carlos walczył z piecykiem, podjechała cieżarówka. To był efekt naszego zamówienia, złoźonego jakieś półtora tygodnia wcześniej. Pojechaliśmy zamówić drewno. Na wielkiej działce zawalonej drewnem zastaliśmy jedynie panią w średnim wieku, władającą tylko portugalskim. Skoncentrowałam się i uźyłam całej mojej wiedzy, by z nią się dogadać. Zamówiliśmy drewno do kominka i ustaliliśmy, źe dostawa w październiku to zdecydowanie za późno, bo 2. przecież wyjeżdżamy. Pani dokonała notatek i zrozumieliśmy, że ktoś do nas zadzwoni. Faktycznie w czwartek wieczorem ktoś dzwonił, czego nie słyszeliśmy. Za to w piątek nadjechała wyźej wymieniona cieżarówka załadowana do pełna drewnem dębowym. To nie było wszystko! Okazało się, źe to jedynie część z zamówionych 10 m3. Trochę wystraszyliśmy się czy nasza szopka pomieści te ilości, a M. zaraz zabrał się za rąbanie swoją nową fińska siekierą. Sobota była troszkę chłodniejsza i pochmurna - idealny dzień na rąbanie i układanie drewna. Skończyliśmy w niedzielę, zapełniając całą szopkę. A potem wybraliśmy się na plażę. Po drodze zmieniliśmy plany, chcąc wypróbować jedną z wielu nieutrwadzonych dróg na wybrzeżu. Nieźle się wytrzęśliśmy, ale dojechaliśmy tam, dokąd planowaliśmy! Szkoda, źe nie mamy samochodu z napędem na cztery koła, moglibyśmy zaspokoić naszą ciekawość i przejechać niezliczone drogi w porastających wybrzeże lasach i krzewach. Dla mnie ten dzień okazał się zbyt męczący i od niedzieli właściwie tylko leżę. Wystraszyłam się, że Junior, mimo źe bezimienny, wcześniej wybierze się na świat. Zwłasazcza, że noce są bardzo ciężkie i juz tęsknie za łóżkiem wodnym. W normalnym łóźku nie jestem w stanie znaleźć ani jednej pozycji, w której jestem w stanie leźeć, a samo zmienianie pozycji to koszmar.
M. pracuje nadal - maluje, buduje, podłącza. A my wczoraj wykąpałyśmy się w oceanie. Prawie Czterolatka szaleje niewyobrażalnie, nie przeszkadzają jej fale, zalewające twarz ani słona woda. W basenie też próbuje ćwiczyc samodzielne plywanie, ale tutaj trudno przełamac jej lęk. I dobrze, źe wczoraj się wykąpałyśmy, bo dziś jest pochmurno (choć nie zimno) a właśnie mieliśmy sporą burzę z ulewą. Deszcz się przyda, nie narzekamy.
Trudno uwierzyć, źe zostało nam jeszcze kilka dni do powrotu. Trudno będzie się nam przestawić na jesienną aurę, ale ja chyba będę spokojniejsza w domu.

Kommentare

Beliebte Posts