"Emilia Galotti" 24.02

Michael Thalheimer przyciął nieco sztukę, wyrzucił wszystkie ozdobniki i postawił, jak zawsze, na minimalizm. Aktorzy wchodzą na scenę jak po wybiegu. A scena to właściwie parkiet ograniczony po obu stronach ścianami z dykty. Aktorzy wchodzą z tyłu i pędzą jak modele do samego przodu, gdzie w zawrotnym tempie wypowiadają swoje kwestie. Słowa nie wydają się być ważne, zresztą trudno zrozumieć każde z nich. Najważniejszym mechanizmem, kierującym działaniem jest uczucie. Liczą się gesty, mimika, niewypowiedziane i wyszeptane słowa, obrazy i kształty. Książę nie dotyka Emilii, zapamiętuje jej obraz nakreślając rękami jej sylwetkę. Regine Zimmermann odgrywa Emilię oszczędnie, ukazując kamienną twarz. W ostatniej scenie dopiero zmienia swój głos szepcząc aż wreszcie krzycząc, co nadaje jej wypowiedzi podtekst erotyczny - tak, jest zbudowana z ciała i krwi, oświadcza ojcu. Książę - Sven Lehmann - to ślepo dążący do celu, niepewny osobnik. Najbardziej błyskotliwa rola to Ingo Hülsmann jako Marinelli. Po raz trzeci widziałam tego aktora i jestem zachwycona jego grą. Marinelliego i jego intrygi odtwarza rewelacyjnie, wspaniale używając mimiki i gestów.
W czasie spektaklu wydaje się, że aktorzy grają w rytmie walca, który niemal ciągle im towarzyszy. Bert Wrede wybrał motyw muzyczny z filmu "In the mood for love" (pod linkiem można jej posłuchać), który raz ciszej, raz głośniej steruje postaciami. Ich serca wydają się bić w rytmie muzyki. Najbardziej poruszyła mnie scena końcowa - wywołująca wręcz dreszcze. Niezapomniana!

Źródło: deutsches-theater.de

Gotthold Ephraim Lessing "Emilia Galotti"
Reżyseria: Michael Thalheimer, Deutsches Theater 27.09.2001

Kommentare

Beliebte Posts